Starsza urządza sobie urodziny. Od miesiąca nic, tylko planuje, jakie będą. Wypisuje listy zakupów. Wyszukuje przepisy kulinarne. Kombinuje. Nie mówi niemal o niczym innym.
Dostała jeden warunek: że nie będzie tłoku. Na naszym metrażu to kwestia życia lub rozdeptania. I że posprząta po imprezie.
Oczywiście ma być tort, dwanaście świeczek, koniecznie, ale to koniecznie piniata, baloniki, confetti – i masa innych symboli urodzin nastolatki.
Sądnego dnia przyszło więc pięć koleżanek i się zaczęło.
Rozbijanie piniaty.
Dmuchanie baloników.
Śmiecenie confetti.
Walka na działka wodne. I balony z wodą.
Wrzaski. Takie prawdziwe, w wykonaniu stada nastolatek.
Wreszcie tort i prezenty!
Na koniec dnia starsza wydawała się ogromnie zadowolona i nawet, ku naszemu zdumieniu, posprzątała po wszystkim!
Młodsza, która większość czasu spędziła pełzając wszystkim pod nogami, również.
Ciekawe, czy za rok każą nam iść sobie do kina na cały dzień…