Najpierw przez trzy tygodnie niemiłosiernie kaszlała każdego ranka, przez pół godziny odpluwając brzydką żółtą wydzielinę, a zdarzało się, że z krwią. Ale tylko rano: reszta dnia była zupełnie normalna.
Jak tylko kaszel przeszedł, wypadł wieczór z nagłą gorączką.
Potem przez tydzień wszystko było w normie: zdrowa jak nigdy.
W ostatnią niedzielę wieczorem zaczęła marudzić, w środku nocy zmierzyliśmy jej temperaturę – nie obudziła się nawet – miała 38,5 w ustach. Rano przyglądamy się jej zaniepokojeni, ale temperatury ani śladu, dziecko jak zdrowe. Po południu jednak wydaje się trochę rozbita – żeby wieczorem znów szaleć jak zwykle i jeść za trzech.
Następnej nocy miała 37,5, obudziła się o 5 rano i już nie zasnęła (wrrrrr!). Do przedszkola poszła jak co dzień, wróciła z założonym gardłem. Na wieczór gardło lepiej, za to skoczyła jej temperatura.
Dzisiaj od rana nieziemsko kaszlała i charchała, w przedszkolu tylko smarkała, ale w południe wróciła do domu zdrowa. Teraz wieczorem znowu gluci się, że chusteczek nie starcza, i kaszle jak nałogowy palacz.
Kie licho?